Wakacje
piątek, 31 lipca 2015
Nao
Izaya
Rengiku
Silyen
Właśnie przeglądałem kolejny stos książek, gdy usłyszałem trzask otwieranych drzwi. Seo i Hiroki natychmiast wyjrzeli zza regałów. Położyłem palec na usta, dając jednocześnie znak, że sprawdzę, co się dzieje. Ostrożnie podszedłem do miejsca, z którego dochodził dźwięk. Zauważyłem burzę czerwonych włosów. Skupiłem się przez chwilę. Czy ta dziewczyna była uczennicą? Nagle odwróciła się do mnie tak, że widziałem jej twarz. Wówczas ją rozpoznałem. To była Rias Gremory, Magiczna. W miarę możliwości starałem się zawsze znać dane otaczających mnie osób, a w tym przypadku uczniów szkoły. Obserwowałem ją przez moment, ale do czasu. Wtem dziewczyna upuściła książkę na ziemię, a zaraz potem sama upadła. Pobiegłem do niej tak szybko, jak mogłem.
- Nic ci nie jest? - zapytałem.
- Nic - powiedziała słabo.
- Chodź, usiądź sobie pod ścianą - poleciłem z troską troską głosie.
Ta niechętnie zrobiła to, o co prosiłem.
- Seo, Hiroki! Możecie tu przyjść, jest bezpiecznie - zawołałem.
Po chwili zjawili się i moi towarzysze. Poprosiłem Seo, by przyniosła dla dziewczyny wodę z podajnika nieopodal drzwi. Kiedy wróciła, postanowiłem przedstawić wszystkich.
- To jest Seo, potem Hiroki i ja, Silyen, ale mów do mnie Sil - uśmiechnąłem się lekko.
- Rias - odparła lakonicznie.
- Co cię tu sprowadza? Nie powinnaś być teraz z jedną z grup? - zapytałem, próbując zdusić surowość w moim głosie.
Mimo że martwiłem się o jej zdrowie, to perspektywa tego, iż nie zastosowała się do rozkazów, mogła doprowadzić mnie do szału i dobrze o tym wiedziałem...
<Rias? Seo? Hiroki?>
czwartek, 30 lipca 2015
Rias
(Hiroki? Silyen?)
Keith
Caspair
Rengiku
środa, 29 lipca 2015
Miguel
Ten gość nie wyglądał mi na godnego zaufania, a tym bardziej nie powierzyłbym mu dowodzenia żadną grupą. No, ale to nie do mnie należy ta decyzja, a liderki najwyraźniej są innego zdania. Tak czy inaczej nie zamierzałem ułatwiać facetowi całej sprawy, a przede wszystkim musiałem uważać by Inori i Nao nic się nie stało. Czułem się za nie odpowiedzialny....
- To skoro już wiesz o nas co chciałeś, możemy zacząć działać nie? - mruknęła zniecierpliwiona Nao, podejrzliwie patrząc na Zatushi'ego i przerywając moje rozmyślania.
(Izaya?)
Nao
Sara
Thorne
Oderwałem spojrzenie od brata i skupiłem się na Sayuri.
- Skoro ta opętana dziewczyna jest taka silna, czemu by miała ominąć akurat di Trevi'ch? - zakończyła i wróciła do barwienia się palcami. Miała rację. Jeśli dziewczyna była aż tak silna powinniśmy trzymać się razem.
- Muszę się z tobą zgodzić - powiedziałem, na co siedemnastolatka zareagowała krótkim śmiechem.
- Ależ oczywiście, di Trevi. Musisz.
- No - Caspair zatarł ręce. - To gdzie zaczy...
- Najpierw chciałbym odprowadzić Leona do domu.
Na słowo "dom", chłopiec wzdrygnął się i napiął mięśnie, a jego czarne oczy wypełniło przerażenie.
- Nie... zaczął, kręcąc energicznie głową.
- Spokojnie - położyłem dłoń na jego ramieniu. - Nie chodzi tu o dom Jeffa.
Po jakiś siedmiu minutach wyszliśmy ze szkoły i zaczęliśmy iść w kierunku miasteczka Basherville. Ja i Leo szliśmy na początku, a pozostała dwójka za nami. Czułem się niekomfortowo. Jakbym przewodził całą akcją. Uch. Dowodzenie to nie moja działka. I oby tak pozostało.
- Dobrze, Leo - zatrzymałem go kładąc rękę na piersi. Wyminąłem go i kucnąłem na przeciwko niego. - Nie mam siły na krzyki, kłótnie i kłamstwa - spojrzałem na swoje trampki, jak zwykle, kiedy przychodzi mi z kimś rozmawiać o tego typu sprawach. - Czym sprowokowałeś Jeffa?
Chłopak milczał. Oddychał płytko, jakbym miał mu zaraz wbić nóż w serce.
- Nic – powiedział, a ja na jego słowa ze rezygnacją oparłem czoło na wewnętrznej stronie dłoni.
- Leo, nie ma żadnego „nic”. Co zrobiłeś? – spytałem po raz kolejny, tyle ze tym razem twardziej.
- Pamiętasz – ściszył głos. – jak… pożyczyłeś portfel Jeffa?
Mruknąłem, kręcąc głową. Już wiedziałem, co zrobił. Bezmyślny dzieciak.
- Wziąłem to na siebie. No i może powiedziałem parę… nieprzyjemnych słów.
Wstałem i ze zmęczeniem zacząłem pocierać twarz dłońmi jak przy myciu. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie musiał tego robić; sam poradziłbym sobie z naukowcem.
- Bogowie, Leo – odsłoniłem twarz i spojrzałem na niego. – Nieważne. Widzisz ten domek? – spytałem wskazując palcem na niewielki budynek pomalowany na biało. – Idź tam, byle szybko. Dziewczyna, czekoladowe włosy, jasne oczy, rozpoznasz.
Leo pożegnał się ze mną i bez marudzenia – co w jego przypadku zdarza się często – pobiegł we skazane miejsce. Gdy był już blisko odwróciłem się do reszty i przeprosiłem za zmarnowany czas. Pomijając krótkie wymiany zdań, szybko znaleźliśmy się w szkole. Miałem nadzieję, że Caspair i Sayuri nie będą się na mnie gniewać – o ile w ogóle się gniewają – za incydent z moim bratem. Dzieciak uciąłby sobie rękę dla kogoś. Nie znoszę takiego zachowania. Wszystko bierze na siebie, i to on zawsze obrywa. A ja nawet nie mogę przemówić mu do rozsądku.
- Dobrze, więc gdzie zaczynamy? – spytał Caspair.
<Caspair? Sayuri?>
wtorek, 28 lipca 2015
Sayuri
Było to raczej pytanie retoryczne, można by stwierdzić, że przewidziałam to, że mnie zignorują. Jakby nie spojrzeć, denerwowałam ich wszystkich moim wspaniałym zachowaniem, co sprawiało mi nie lada gratkę. Irytowanie innych to świetna zabawa, jednakże trzeba mieć "hamulce", oych zdarza mi się zapomnieć. Teraz chyba powinnam wreszcie się zamknąć. Tak! Od jutra jestem grzeczna! „I od jutra będę hodować śmierć, a potem jej mięsem truć ludzi." - zaśmiałam się w myślach. Jestem żmiją i dobrze mi z tym. Wróciłam na ziemię, kiedy Thorne wyszedł z sali razem z osobą, o której wiedziałam tylko jak ma na imię - Leo. Wtem Caspair pomachał ręką, jakby odganiajac muchę. Najprawdopodobniej było to „idziemy“ toteż podążyłam za chłopakiem.
- Rodzinna sprzeczka, Lilio. Tak to właśnie wygląda w niektórych familiach. A teraz pilnuj tyłu, ja pójdę na przód, na wypadek, gdyby tamtemu znowu chciało się gdzieś polecieć - rzekł Caspair, po czym przyśpieszył podczas gdy ja zawiesiłam na nim wzrok.
Co za męcząca sytuacja. Ile można biegać po tych korytarzach jak jakieś wilki szukające zwierzyny? Mimo tego milczałam. W tym czasie Cas podszedł do chłopaków i zaczął o czymś z nimi rozmawiać. Podeszłam do ściany, usiadłam i oparłam się na niej, po czym zaczęłam „rysować“ palcem po podłodze. Innymi słowy po prostu wycierałam korytarzowe kurze.
- Wilku, wybacz, że nie damy wam teraz spokoju, ale sam rozumiesz, musimy przynajmniej trzymać się w grupie. Lider każe, uczeń musi. Wiesz o co chodzi, prawda? Podobno tamta dziewczyna pokonała samą Rengiku... - usłyszałam po chwili.
To było takie słodkie, że myślałam, że się rozpłaczę. Nasuwało mi się tylko jedno pytanie.
Inori
- Ja jestem Inori Yuzuriha. Specjalizuję się na przeprowadzaniu szybkich ataków i wytrzymałość fizyczna. Moimi mocnym punktem jest ciągłość przeprowadzania ataków. Natomiast moim słabym punktem jest szybkie wybuchanie wściekłością, przez co nie wiem do końca co robię. I to chyba tyle.- odpowiedziałam
- Rozumiem, a czym walczysz? - zapytał się Izaya
- Wachlarze i kunai.
- No dobrze, więc co z resztą? Kto teraz? - spytał się.
Nikt nie chciał nic mówić. Więc się odezwałam.
- Skoro macie tyle czasu, aby go tracić, więc lepiej chodźmy do swoich pokoi. - powiedziałam, patrząc się na Nao i Miguela. Nao spojrzała się na mnie i zaczęła mówić...
<Nao? Miguel?>
poniedziałek, 27 lipca 2015
Katia
Inkwizytor nie zdążył odpowiedzieć bo za naszymi plecami rozległo się ciche skrzypnięcie drzwi. Zaskoczeni odwróciliśmy się by zobaczyć, kto znowu nam przeszkadza. Była to Sara, jasnowłosa dziewczyna o dużych, poważnych oczach. Wyczułam, że jest zdezorientowana i czuje się niezręcznie. Po dłuższej chwili odezwała się niepewnie:
- Ja... - wydukała z coraz większym zmieszaniem - Chyba ominęło mnie coś ważnego... Czy... Ktoś wyjaśni mi, gdzie podziali się wszyscy uczniowie? - zapytała, wbijając wzrok w jeden ze znajdujących się w sali stołów.
- Uczniowie pomagają odzyskać cenny Amulet i odnaleźć dziewczynę opętaną przez potężnego demona - wyjaśniłam zwięźle, widząc mieszaninę gniewu i zniecierpliwienia na twarzy siostry.
- To... Co ja mam robić? - zapytała Sara z lekkim niepokojem.
- Mogłabyś dołączyć do którejś z grup patrolowych - zasugerował Ganimedes
- Ale w sumie z twoimi umiejętnościami mogłabyś się przydać tutaj - niespodziewanie wtrąciła Rengiku - Jeśli tylko jesteś gotowa na ciężką pracę i dowodzenie innymi. -dodała.
Sara zmarszczyła brwi w zamyśleniu, ale Rengiku nie dała jej zbyt wiele czasu na podjęcie decyzji bo zaledwie po kilkunastu sekundach zapytała:
- To jak, idziesz czy zostajesz?
Izaya
- Zatushi, prawda? Więc to ty będziesz nam pomagał? - powiedziała jedna z dziewczyn.
- Nazywam się ... - w końcu z grupy dał się słyszeć dziewczęcy głos.
< Inori? Nao?>
Silyen
- Samo dogadanie się w tym konkretnym momencie z naszymi parami będzie problemem. Wszyscy wałęsają się po szkole i okolicach. Poza tym musielibyśmy wyjść na zewnątrz. W końcu nasze pary to Waleczni. Wolałbym nie robić nic wbrew rozkazom Rengiku czy Katii. Ale co do znalezienia przydatnych informacji, zgadzam się. Myślę nawet, że jesteśmy w najbardziej przydatnym do tego miejscu. Biblioteka to skarbnica wiedzy. Tutaj na pewno uda nam się coś znaleźć. Musi to być przecież jakiś dział związany z walką, obroną czy czymś podobnym. Szukajmy więc - zakończyłem swoją wypowiedź.
Potem każdy z nas rozszedł się w inną stronę pomieszczenia, próbując znaleźć odpowiedni dział. W między czasie zacząłem się zastanawiać, kiedy wreszcie to się skończy. Byłem w jakiś sposób przyzwyczajony do tego, że zawsze są jakieś problemy do rozwiązania i przeszkody do pokonania. W końcu codziennie do mojego ojca docierały jakieś informacje. Powinienem wiedzieć, iż nawet w szkole nie da się uniknąć kłopotliwych albo niebezpiecznych sytuacji. Właśnie... Po wszystkim powinienem koniecznie zadzwonić do ojca. Pewnie wiedział o tym, co się tu dzieje. Możliwe nawet, że w tej chwili myślał, czy jestem bezpieczny. Żałowałem, że nie mogę się z nim skontaktować. Postanowiłem na razie odrzucić od siebie te wszystkie myśli i skoncentrowałem się na zadaniu.
<Seo? Hiroki?>
Keith - zadanie (z Katią)
2 - para Ilość członków
Katia - S+M Towarzyszą
minimum 8 na osobę Ilość postów
maksimum 200 Ilość punktów
wstęp do Archiwów Inkwizycji Nagroda dodatkowa
- Wiesz, rano rozmawiałem z Johnem. Mówił, że kiedyś mieli tutaj niewielką szkołę rycerską. Na początku przyjąłem to z entuzjazmem. W końcu dzięki temu znaleźliśmy miejsce do ćwiczeń, ale jak teraz o tym myślę... Nie widaje ci się to dziwne? Szkoła rycerska w takiej małej wiosce, na odludziu? Po co? - zastanowiłem się na głos.
- To wszystko jest zupełnie pozbawione sensu - odezwała się.
- Chyba wypadałoby porozmawiać na osobności z tą gospodynią. Zaczekaj na mnie w pokoju, dobrze? Mamy jeszcze jeden problem do rozwiązania - poprosiłem.
- Tylko taktownie - poleciła.
Skinąłem głową. Oboje weszliśmy do środka, a potem każdy z nas poszedł w swoją stronę. W głowie układałem jakiś plan rozmowy z tą kobietą. Zauważyłem, jak krzątała się po kuchni. Zapukałem lekko drzwi.
- Przepraszam, czy mógłbym z panią porozmawiać? - zapytałem.
- Proszę - odpowiedziała.
- Jak się pani podobały zajęcia z Katią? - zacząłem luźno.
- Twoja siostra to wspaniała dziewczyna. Wiele nas nauczyła. Jesteśmy wdzięczne za wiedzę, którą nam przekazała - odparła, nadal przechadzając się po pomieszczeniu.
- Cieszę się. Nasze zajęcia również były owocne. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz - udałem zamyślenie.
- Co takiego? - zainteresowała się.
- Ćwiczyliśmy w starej szopie. Podobno kiedyś szkolono tam wojowników. Skąd w takiej małej wiosce wzięła się szkoła rycerska i po co ją wybudowano? - zapytałem.
Kobieta zesztywniała, ale tylko na ułamek sekundy. Niektórzy mogliby pomyśleć, że ten odruch niejako im się przyśnił. Dla mnie jednak był to znak, iż gospodyni coś wiedziała.
- Ja nie wiem nic o tym. Założyli to założyli. Nie ma co dochodzić przyczyn - powiedziała w końcu.
Podszedłem do niej. Ta przestała w końcu się krzątać i stanęła w miejscu ze wzrokiem wbitym w miotłem.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale wiem, że nie mówi mi pani całej prawdy. Widzę to. Ja i Katia tyle zrobiliśmy dla waszej wioski. Czy naprawdę nie możemy liczyć na choć odrobinę szczerości? Jak mamy wyswobodzić to miejsce spod wpływu Eskrawe, skoro ukrywacie przed nami najważniejsze informacje? My obdarzyliśmy was zaufaniem, przekazaliśmy swoją wiedzę. Czy to nie wystarczy? - nadal milczała. - Jeśli będzie pani w stanie choć trochę rozwiać nasze wątpliwości, proszę się odezwać - zakończyłem, po czym powoli wyszedłem z kuchni.
Wszystko przekazałem jej ze spokojem. Nie byłem zły. Możliwe, że bała się czegoś albo kogoś. Musiała mieć swoje powody, ale wychodząc, miałem nadzieję, iż zatrzyma mnie i wyzna wszystko, co ciąży jej na serce. Nie zrobiła tego jednak. Udałem się do pokoju. Rozmowa z gospodynią to pikuś w porównaniu z tym, co czeka mnie za chwilę. Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem Katię, która rozmawiała ochoczo z jakąś małą dziewczynką. Obie się śmiały. Mnie również udzieliła się ta radosna atmosfera. Od razu się rozweseliłem. Zilustrowałem je wzrokiem. Nawet nie zauważyły, jak wszedłem. Mojej towarzyszce do twarzy było z uśmiechem. Nie wiem dlaczego, ale oczu nie mogłem od niej oderwać. Zrobiłem to dopiero, gdy Katia zauważyła moją obecność. Odchrząknąłem znacząco i podszedłem do nich.
- Przedstawisz nas sobie? - powiedziałem z uśmiechem.
- Keith to jest Ally. Ally to jest Keith, mój brat - oznajmiła.
- Dzień dobry - odezwała się nieśmiało mała.
- Słyszałem, że miałaś niemiłą przygodę. Już wszystko w porządku? - zapytałem.
- Tak. Twoja siostra mi pomogła - uśmiechnęła się życzliwie w stronę mojej towarzyszki.
- A powiedz mi, podobały ci się zajęcia?
Kiwnęła głową.
- Te wszystkie rzeczy są świetne i można dzięki nim pomóc innym - rzekła radośnie.
- A co jeszcze lubisz, Ally? - dopytywałem.
Zamyśliła się na chwilę.
- Zwierzęta, ale nie takie zwykłe. Magiczne - ostatnie słowo wyszeptała.
- Dlaczego akurat takie? - udałem zdziwienie.
- Nie boją się mnie, rozmawiają ze mną. Nawet wykonują moje polecenia - w tym momencie prawie pisnęła.
Popatrzyłem na Katię i posłałem jej porozumiewawcze spojrzenie.
- Skarbie, a gdzie widziałaś takie stworzenia? - zapytała moja towarzyszka.
- Czasem po prostu na spacerze. Raz trafiłam na jednorożca albo na pegaza - rozradowała się. - Czasem też w domach innych. Pomagam, jak są kłopoty, bo wszyscy w wiosce wiedzą, że... - tu urwała. - Ja nie powinnam wam tego mówić... - ściszyła głos.
Bez wahania położyłem swoją dłoń na ramieniu dziewczynki. Wydawała się taka smutna i zagubiona.
- Słoneczko, obiecujemy ci, że to, co powiesz, nie wyjdzie za drzwi tego pokoju. Nie bój się - uśmiechnąłem się do niej szczerze.
Ona spojrzała na mnie. Zobaczyłem iskierki w jej oczach. Kąciki jej ust powędrowały lekko do góry. Wierzyła nam.
- Więc, wszyscy wiedzą, że kocham zwierzęta i umiem je uspokoić - dokończyła.
- A czy jest tu jeszcze ktoś, kto tak potrafi zapanować nad nimi? - powiedziałem.
- Tak - odparła lakonicznie.
Popatrzyłem na Katię. Te informacje były niezbędne. Przynajmniej wreszcie mieliśmy dowód. Musieliśmy to omówić. Na osobności. Ona zrozumiała, o co chodzi.
- Dziękuję, skarbie, że nam zaufałaś - uśmiechnęła się moja towarzyszka. - Musimy omówić coś koniecznie z moim bratem.
- Spotkamy się jeszcze? - zapytała mała.
- Oczywiście, że tak.
Dziewczynka rozpromieniła się. Zaczęła odchodzić, ale zanim nacisnęła klamkę, odwróciła się i zadała pytanie:
- Odzyskacie wszystkie magiczne zwierzęta?
- Zrobimy co w naszej mocy - uśmiechnąłem się.
- To dobrze, bo one bardzo cierpią - oznajmiła i opuściła pokój.
- Nie musiałeś jej tak wypytywać - skarciła mnie Katia.
- Wiem i sam dziwnie się z tym czuję, ale nikt nie chciał nam nic powiedzieć. Chwyciłem się naszej ostatniej deski ratunku. Przynajmniej wiemy już, że się nie myliłaś, a gospodyni kłamała - odparłem nieco zmieszany.
- Racja. Tego potrzebowaliśmy - powiedziała.
Westchnąłem ciężko. Podszedłem do okna i wpatrywałem się w dal. Nie czułem się najlepiej. Nie wiedziałem dlaczego, ale świat wydawał mi się teraz jakoś bardziej ponury niż zwykle. Oparłem się o parapet. Całe szczęście to dziwne uczucie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
- Uważam, że powinniśmy zostawić na razie sprawę z medalionem. Proponuję, żebyśmy przeszli po wszystkich domach i wypytali ludzi o to, co tutaj się dzieje oraz o ich zdolności. John mówił, że niektórzy mieszkańcy zachowali jeszcze jakieś magiczne stworzenia w domach. To także wypadałoby sprawdzić. Albo oni zaczną z nami pracować, albo ze schwytania Eskrawe będą nici - stwierdziłem na koniec.
Caspair
- Idioto, mógłbyś mnie łaskawie puścić?! Umiem biegać!
- Dobra, dobra. Tylko rusz się trochę! - mruknąłem do Sayuri, widząc, że Thorne wbiega do jakiejś sali. Zatrzymałem się w drzwiach i widząc, że Lilia chce już rozpocząć swoją tyradę, uciszyłem ją palcem. Nie chciałem, żeby wtrącała się w dramatyczną chwilę, która miała miejsce przed naszymi oczami.
- Jesteś tak samo rozwydrzony jak twój brat! - wykrzyczał jakiś facet w kitlu do dzieciaka, który usiłował schować się za starszym bratem. Chłopak był przerażony i miał świeży, czerwony ślad na twarzy.
Mózgu, proszę cię, nie teraz! pomyślałem, ściskając nadgarstek i usiłując zatrzymać natłok natrętnych wspomnień. Ledwo udało mi się powstrzymać nerwowy chichot, który zwykle pomagał mi się ogarnąć w podobnych sytuacjach. Zamiast tego, pilnowałem, by mój uśmiech gdzieś nie uciekł. Przynajmniej tyle.
- Dlaczego to zrobiłeś? - powiedział Thorne zduszonym głosem.
- Thorne...
- To rozwydrzony bachor, tak samo jak ty... No, Leo, pochwal się, co zrobiłeś. Poświęciłem dla was tyle czasu, a ty...
- DOSYĆ! - jego wypowiedź przerwał krzyk Thorne, a mały tylko skulił się bardziej i zacisnął mocniej pięści na jego koszuli, na co di Trevi momentalnie się odwrócił i wyszeptał coś do niego.
- Teraz wyjdziesz. Wyjdziesz, albo zatopię kły w twoim gardle. I nawet nie myśl, że będzie mi cię żal.
Gada, jakby był co najmniej psem obronnym... Nie, wilk pasuje lepiej przeszło mi przez myśl. Staruszek wyszedł niemal natychmiast, odwracając się raz do Thorne, a potem zerknął na nas i wymamrotał coś, kuśtykając wgłąb korytarza.
- Ktoś mi powie, co tu się stało? - głos Lilii przeciął powietrze. Thorne chyba naprawdę postanowił kompletnie ignorować jej pytania i przystąpił do kuracji rodzinnej. Potem wyszedł z sali i trzymając Leo za rękę znowu poszedł w siną dal.
Westchnąłem i gestem powiedziałem Sayuri, by poszła za mną, a sam odwróciłem się i zacząłem podążać za rodzeństwem.
- Rodzinna sprzeczka, Lilio. Tak to właśnie wygląda w niektórych familiach. A teraz pilnuj tyłu, ja pójdę na przód, na wypadek, gdyby tamtemu znowu chciało się gdzieś polecieć - powiedziałem cicho do dziewczyny, wskazując głową na Thorne'a i czując na sobie jej obrażone spojrzenie, podszedłem bliżej do chłopaków.
- Wilku, wybacz, że nie damy wam teraz spokoju, ale sam rozumiesz, musimy przynajmniej trzymać się w grupie. Lider każe, uczeń musi. Wiesz o co chodzi, prawda? Podobno tamta dziewczyna pokonała samą Rengiku...
<Thorne? Sayuri?>
niedziela, 26 lipca 2015
Sara
- O kurwa - powiedziałam, doskakując do szafy.
Spodnie, bluzka, kurtka, dwie różne skarpetki. Wszystko, co miałam w zasięgu wzroku wylądowało na łóżku. W pośpiechu ubrałam się, przygładziłam rozczochrane włosy i wybiegłam z domu.
Miałam wrażenie, że lecę, pędząc w stronę budynku szkoły. Cholera, cholera, cholera - słowo to odbijało się w moim umyśle niczym huk wystrzałów.
Wbiegłam do akademii. Ślizgając się na płytkach, pobiegłam w stronę mojej sali i z całej siły szarpnęłam za klamkę. Poczułam jednak opór. Zamknięte. Jęknęłam z frustracji. Dopiero teraz zauważyłam, jak cichy jest budynek. Jakby... Nigdzie nie prowadzono lekcji. Doskoczyłam do kolejnej z sal, usiłując ją otworzyć. Zamknięta. Tak jak myślałam.
Gdzie do cholery wszyscy wyszli?! W przypływie bezsilności kopnęłam ścianę, co spowodowało jedynie ból w stopie. Ból, który pozwolił mi oprzytomnieć. Rozejrzałam się po pustym korytarzu, szukając jakiegokolwiek dźwięku, oznaczającego, że gdzieś w tej szkole zachowała się jakakolwiek żywa dusza.
Po pewnym czasie udało mi się coś wyłowić. Coś jakby... krzyki. Ruszyłam korytarzem, szukając ich źródła. Z każdym moim krokiem odgłosy się nasilały. Byłam już przekonana, iż słyszę ludzkie głosy.
W końcu zatrzymałam się w jednym z korytarzy. Dźwięki kłótni były tu na tyle słyszalne, iż miałam wrażenie, że jej źródło jest tuż za drzwiami. Tylko... którymi?
Nagle jedne z drzwi otworzyły się z impetem. Instynktownie schowałam się za jedną z szafek. Z sali wyszedł ten sam chłopak, którego widziałam wieczorem. Zakiełkował we mnie nieracjonalny gniew. Przygryzłam wargę, usiłując odzyskać jasność umysłu. Całe szczęście Izaya skierował się w przeciwną stronę, znikając mi z oczu.
Wyszłam zza szafki i powoli ruszyłam w stronę przed chwilą otwartych drzwi. Miałam nieodparte wrażenie, że nie powinnam się tu znaleźć. W moich myślach tysiące głosów radziło, aby wrócić do domu, odpuszczając dzisiejszy dzień i udając chorobę. Odepchnęłam je i powoli otworzyłam drzwi.
Moim oczom ukazały się 4 osoby. Ich wzrok skierował się w moją stronę, sprawiając, iż poczułam się bardzo niezręcznie.
-Ja... - wydukałam, czując się coraz bardziej zmieszana. - Chyba ominęło mnie coś ważnego... Czy... Ktoś wyjaśni mi, gdzie podziali się wszyscy uczniowie? - zapytałam, wbijając wzrok w jeden ze znajdujących się w sali stołów.
<Ganimedes? Keith? Katia? Rengiku?>
Nao
Inori
- Wybacz mi Nao, ale ty zawsze tak robisz.
- Mi również wybacz.- powiedział Miguel.
- Ja...ja nie chciałam.- odpowiedziała Nao, lekko się rumieniąc
- To nic, nie masz za co przepraszać.- powiedziawszy to dodałam. - To co teraz zrobimy?
- Poczekamy, aż przyjdzie osoba na którą czekamy.- powiedział Miguel.
- Czyli na mnie czekacie.- ktoś powiedział za moich jak i Nao i Miguela pleców. Odwróciliśmy się, a tym kimś był ni kto inny jak...
<Nao? Miguel?>
Thorne
Keith
Od początku przysłuchiwałem się absurdalnym słowom Izayi. Ten chłopak nie miał za grosz pokory. Zawsze ostatecznie racja musiała być po jego stronie albo on musiał czuć, że ma przewagę nad innymi. Z wiadomych tylko sobie powodów traktował nas jak śmieci. Nie liczył się z naszym zdaniem i robił wszystko, żeby zachować dystans. Wytknął Rengiku wszystkie jej "błędy", zapominając o tym, że on sam nie jest idealny. Byłem wręcz pewien, że nie radziłby sobie lepiej niż liderka. Miałem wrażenie, że zwracał uwagę tylko na to, ile technik walki pozna i jak długo będzie ćwiczył. Tu nie chodziło tylko o parę głupich płytek na podłodze. Znajomość terenu to nieodłączny element walki. Można go zawsze wykorzystać. Na początku, gdy zaczął swój, pozbawiony w pewnym momentach sensu, monolog, zacząłem tracić cierpliwość, co w moim przypadku było wręcz cudem. Ale im dłużej się temu przysłuchiwałem, tym bardziej emocje zaczęły ze mnie ulatywać. Zdałem sobie sprawę, że on chce po prostu podbudować swoje ego. Pragnie pokazać, że nie jest przegrany. Wtedy zrozumiałem, iż takich ludzi po prostu nie warto słuchać. Nigdy nie byłem ignorantem, ale specjalnie dla niego zrobię wyjątek. Usiadłem na kanapie, przeglądałem jakieś książki, notatniki. Kłótnia trwała w najlepsze. Na szczęście Katia w odpowiednim momencie wkroczyła. Cieszyłem się, że ktoś wreszcie postanowił to zakończyć. Odprowadziłem Izayę wzrokiem. Chciałem mieć pewność, że się stąd wynosi. Potem Rengiku złożyła nam propozycję. Skoro już byłem w tym miejscu, to znaczy, że wcześniej któraś z liderek uznała mnie za godnego przebywania tutaj. Chociaż w głębi duszy bałem się, czy sobie poradzę, to przecież nie potrafiłem odmówić. W tamtym momencie poczułem się odpowiedzialny za każdego ucznia przebywającego w tym budynku.
- Ja zostaję - powiedziałem lakonicznie, ale pewnie.
- Ja również - dołączyła do mnie Katia.
- Ja też - zgodził się Ganimedes.
<Rengiku?>
sobota, 25 lipca 2015
Katia - zadanie (z Keithem)
2 - para Ilość członków
Keith- S+W Towarzyszą
minimum 8 na osobę Ilość postów
maksimum 200 Ilość punktów
wstęp do Archiwów Inkwizycji Nagroda dodatkowa
„Wyszedłem się przejść. Będę w jadalni koło 7.”
Odetchnęłam z ulgą i zganiłam się za zbyt emocjonalną reakcję. Przecież Keith był wojownikiem i nie potrzebował nieustannej opieki. Zapewne obudził się wczesnym rankiem i poszedł przygotować pole do ćwiczeń, a wcześniej przeniósł mnie do łóżka…. Na tę myśl zarumieniłam się lekko ze wstydu, ale szybko się opanowałam. Przebrawszy się w czysty strój zeszłam do głównej sali.
Ku mojemu zdziwieniu o poranku sala była równie gwarna, co wczoraj wieczorem. Ledwo weszłam, zostałam zagadnięta przez kilka podekscytowanych kobiet niemogących się doczekać aż zacznę je uczyć. Przez chwilę wymieniałam z nimi uprzejmości aż wreszcie udało mi się od nich wyrwać i zlokalizować gospodynię.
- Witaj pani – przywitałam się grzecznie - Mam kilka pytań związanych z organizacją naszych ćwiczeń.
- Ćwiczeń? – kobieta zmarszczyła brwi – Nie powiesz nam po prostu panienko, jakie zioła zbierać?
- Nie – pokręciłam głową – To nie wystarczy. Zamierzam zabrać wszystkie zainteresowane kobiety do lasu by na własne oczy zobaczyły, jakie zioła należy zbierać i na co zwracać uwagę by przypadkiem nie podać komuś trucizny – wyjaśniłam, ale widząc lekki niepokój w oczach rozmówczyni dodałam – Takie rzeczy rzadko się zdarzają, a praktyka pod okiem nauczyciela pozwala wykluczyć takie tragiczne pomyłki.
- No dobrze – gospodyni wyraźnie odetchnęła z ulgą
- Poza tym po powrocie z lasu zamierzam nauczyć was podstaw łucznictwa – dodałam wywołując wyraz niebotycznego zdumienia na twarzy kobiety.
- Ale my… - zaczęła z wahaniem – Nigdy nie miałyśmy do czynienia z bronią – wyznała w końcu.
- Domyślam się – skinęłam głową z lekkim uśmiechem – Najwyższa pora to zmienić. Pomogę wam, ale potrzebuję twojej pomocy pani.
- Proszę, mów mi Lucinda – uśmiechnęła się kobieta
- W porządku Lucindo – powiedziałam przyjaźnie – Ty również mów mi po imieniu. Powiedz mi, ile kobiet tu mieszka?
- Może 40… - zastanowiła się Lucinda – W tym pięć staruszek, które już nawet nie wychodzą z domu. A tak to w większości mężatki i młode matki, które mają mnóstwo obowiązków na głowie i parę dziewuszek, co to w obłokach bujają i tylko kłopotów przysparzają.
- Widzę, że jesteś dobrze poinformowana – pochwaliłam, – Ale mówisz o nich tak, jakbyś usprawiedliwiała, dlaczego nie przyjdą. – zauważyłam, poważniejąc.
- Słyszałam, że większość woli zostać w domu przy dzieciach….
- W takim razie proszę przekaż im, że dzieci są mile widziane w naszym małym orszaku – powiedziałam stanowczo – Rozumiem, że się o nie martwią, ale to, co planujemy nie jest jakimś błahym wykładem i ma wam wszystkim pomóc. Damy sobie radę z kilkorgiem dzieci, a maluchy na pewno się ucieszą na wieść o wycieczce do lasu.
- W porządku – gospodyni skinęła poważnie głową – Zaraz je przyprowadzę.
- Dziękuję – powiedziałam, a po chwili gospodyni zniknęła za drzwiami na podwórze.
Przez chwilę siedziałam w kącie obserwując licznie przybyłych mężczyzn i kilka kobiet, które postanowiły wciąż udział w całym przedsięwzięciu. Moment później wypatrzyłam Keitha wchodzącego właśnie do gospody. Chłopak od razu mnie zauważył i przysiadł do stolika, przy którym siedziałam.
- Mam nadzieję, że dobrze spałaś.
Chłopak obdarzył mnie lekkim uśmiechem, a ja poczułam jak z zakłopotania płoną mi policzki. Miałam nadzieję, że mu to umknęło…
- O tak – zaśmiałam się.
- Udało mi się znaleźć miejsce na trening – pochwalił się Keith - Mają tu dobre warunki. Myślę, że dla każdego znajdzie się jakiś treningowy miecz. To musi się udać – dodał z determinacją.
- Uda się – przytaknęłam - damy radę.
W tym momencie zegar wybił godzinę 7.
- To już pora – westchnął Keith - Powodzenia. Widzimy się potem.
- Nawzajem – odparłam, widząc Lucindę, stojącą w drzwiach wyjściowych i dającą mi znaki bym do niej dołączyła.
Wstałam, więc i szybko przepchnęłam się między ludźmi. Gdy wreszcie opuściłam gospodę okazało się, że na podwórcu czeka już spora grupa mocno poruszonych kobiet.
- Świetnie się spisałaś – szepnęłam do Lucindy, po czym zwróciłam się do zebranych – Witam was drogie panie! Dziękuję, że mimo wcześniejszych obiekcji zebrałyście się tutaj w tak licznym gronie. Mam nadzieję, że to, co dziś dla was zaplanowałam nie zajmie nam zbyt wiele czasu, a jednocześnie jestem pewna, że nabyta wiedza wam się przyda. Chodźcie za mną.
Umilkłam i ruszyłam przed siebie w towarzystwie Lucindy. Reszta kobiet trzymała się raczej w pewnej odległości, zapewne po to bym nie słyszała, o czym między sobą szeptają. Czułam od nich nieufność, ekscytację i zaniepokojenie, co było dość dziwną mieszanką. Na razie jednak nie miałam powodu do zmartwień, a wręcz się trochę odprężyłam, gdy ośmielone uśmiechem dzieciaki wysunęły się do przodu i zaczęły swoje zabawy.
To wszystko skończyło się, gdy tylko opuściliśmy teren należący do wioski i weszliśmy między drzewa. Dzieciaki w zwartej grupce trzymały się blisko mnie i Lucindy. Starsze kobiety również się do nas zbliżyły by dobrze widzieć, co się dzieję, ale w razie, czego były gotowe do natychmiastowej ewakuacji.
- Spokojnie – powiedziałam łagodnie acz z lekkim zdziwieniem – Czyżbyście nigdy nie opuszczały wioski?
- Nie pani – przyznała jedna z młodszych kobiet – W lasach przecie rozbójników nie brakuje, a i dziki zwierz napaść na człowieka może toteż nasi mężowie jeno uzbrojeni tu chadzali.
- Ale ten las to skarbnica ziół, a i owoców tu dostatek – wskazałam na gęste krzewy jeżyn i jagód mocno obrośnięte pokrzywą.
Kobiety wyraźnie się zmieszały, ale nic nie odpowiedziały, więc postanowiłam, że najlepiej będzie zacząć naukę.
- Te jagody, które tu widzicie to Czerenice. Oprócz owoców, z których możecie sporządzać przetwory ważne są liście. Należy przyrządzić z nich napar, który stosowany w odpowiedni sposób świetnie zbija gorączkę, a przede wszystkim zwalcza stany zapalne. – umilkłam i dałam znak kobietom by zebrały trochę owoców i liści do zabranych z domu koszy. Kiedy już to zrobiły ruszyłyśmy dalej. Zatrzymywałam się, co chwila, wskazywałam właściwą roślinę, tłumacząc jej zastosowanie, po czym czekałam aż moja grupa je pozbiera.
Na początku kobiety były bardziej zaniepokojone i niechętne niż zainteresowane, ale z czasem zaczęły uważać na każde moje słowo.
- Holudner jest dość często spotykany, ale nie znaczy to, że nie potrzebny. Sok z jego owoców leczy choroby skórne, a nawet łagodzi reumatyzm…. Skołojrza ma wiele zastosowań. Gdy wrócimy do wioski pokażę wam jak zrobić z niej syrop na kaszel oraz płukankę łagodzącą objawy zatruć pokarmowych. Natomiast teraz najważniejsze byście zapamiętały, że odwar z liści skołojrzy wspomaga gojenie ran i ma działanie odkażające…. Dzwoniec ma przede wszystkim działanie uspokajające, kojące nerwy. Ponadto wywar z tego ziela łagodzi bóle stawów…
Minęło południe, gdy wreszcie umilkłam i mogłyśmy wracać do wioski z koszami pełnymi rozmaitych wiktuałów. Z zadowolenie spostrzegłam, że kobiety przestały się bać i teraz rozmawiały ze mną bez skrępowania. Gdy wreszcie doszłyśmy do gospody zarządziłam pół godziny przerwy. W tym czasie grupa miała zostawić kosze w swoich domach, a ja musiałam zorganizować jakieś łuki. Na szczęście okazało się to dość proste, bo mężczyźni używali tej broni do obrony wioski, a teraz zostawili je w gospodzie by móc nauczyć się władania inną bronią.
Niestety, gdy tylko kobiety wzięły broń do ręki okazało się, że żadna nie ma predyspozycji do używania tej broni. Większość nie miała po prostu dość siły by naciągnąć cięciwę, a tym, co ową siłę miały brakowało celności oka. Mimo tego próbowałam nauczyć je choćby podstaw, czego skutkiem było zranienie jednej z dziewczynek. Załamana od razu zabrałam dziecko do gospody, a Lucinda nakazała kobietom by rozeszły się do swoich domów. Myślałam, że przyprowadzi matkę poszkodowanej, ale wróciła sama.
- Ta mała jest sierotą – mruknęła, widząc moje pytające spojrzenie.
Pokiwałam głową i zajęłam się ramieniem dziewczynki. Rana nie była duża, ale szok, ból i upływ krwi sprawiły, że dziecko straciło przytomność. W czasie uzdrawiania wyczułam ogromne pokłady magii. Jednak, gdy zapytałam o to Lucindę ta kategorycznie zapewniła mnie, że w wiosce nie ma żadnych Magicznych. Nie byłam przekonana, ale i nie mogłam się z nią kłócić, bo ledwo skończyłam uzdrawianie, mała poszkodowana otworzyła oczy.
- Jak ci na imię? – Zapytałam
- Ally – odpowiedziała cicho
- Dobrze się już czujesz? – zapytałam, a gdy kiwnęła główką dodałam – Bardzo cię przepraszam.
- Ale to przecież nie pani mnie trafiła – zauważyło dziecko, marszcząc brwi.
- Tak, ale ja nie dopilnowałam tamtej kobiety…
- Nie miała pani jak jej pilnować – upierała się Ally
- Mała ma racje – poparła ją Lucinda – To nie twoja wina Katiu.
Nie byłam przekonana, ale i nie chciałam się w tym momencie z nimi kłócić, bowiem właśnie wrócili mężczyźni i do gospody wszedł Keith.
- Lucindo zaprowadź proszę Ally do naszego pokoju – poleciłam – Niech tam odpocznie, a ja przyjdę do niej jak tylko porozmawiam z bratem.
Gospodyni kiwnęła głową i wzięła dziewczynkę za rękę, kierując się w stronę schodów. Ja tymczasem szybko zbliżyłam się do Keitha i zanim jeszcze zdążył usiąść, wyprowadziłam go na zewnątrz.
- Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony – Coś się stało?
- Nic szczególnego, ale… - zawahałam się, po czym opowiedziałam chłopakowi, co się działo w ciągu dnia, – (…) Kiedy leczyłam tą małą wyczułam w niej bardzo duże pokłady mocy. Wydaje mi się, że jest Magiczna, ale Lucinda temu zaprzecza. Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywa…
- Co masz na myśli? – zapytał zamyślony Keith
- Ta kobieta, która spowodowała wypadek też użyła magii – wyznałam – Możliwe, że nieświadomie albo po prostu moc wymknęła jej się spod kontroli. W każdym razie nie da się inaczej wytłumaczyć tego, że w jednej chwili nie może napiąć cięciwy, a zaraz potem poprawnie nakłada strzałę i trafia dziecko, biegające zaledwie parę metrów od wyznaczonego celu. No i jej strzała przez moment jarzyła się na niebiesko. – urwałam, zdając sobie sprawę jak chaotyczna była moja wypowiedź i jak to wszystko nie trzymało się kupy – W każdym razie wydaje mi się, że coś tu jest bardzo nie tak i nie chodzi tylko o Eskrawe… - wymamrotałam nieśmiało, spuszczając wzrok.
<Keith?>
Nao
Hiroki
Rengiku
Sayuri
- Słyszysz? - powiedziałam po chwili namysłu do Thorne.
- Tak, nie jestem głuchy - odparł oschle.
- To może odpowiesz na zadane pytanie? - warknęłam.
<Thorne?>
piątek, 24 lipca 2015
Inori
- Czy coś się stało? - zapytała
- Nie, nie to nic takiego.- odpowiedziałam
- Na pewno? - dopytał się Miguel.
- Coś jest nie tak.- powiedziałam bardziej się zastanawiając.
- Co jest nie tak?- zapytała się Nao
- Chodzi mi o to...że od jakiegoś czasu stoimy w tym samym miejscu.- powiedziałam
<Nao? Miguel?>
Seo
Keith - zadanie (z Katią)
2 - para Ilość członków
Katia - S+M Towarzyszą
minimum 8 na osobę Ilość postów
maksimum 200 Ilość punktów
wstęp do Archiwów Inkwizycji Nagroda dodatkowa
- O tak - zaśmiała się.
- Udało mi się znaleźć miejsce na trening. Mają tu dobre warunki. Myślę, że dla każdego znajdzie się jakiś treningowy miecz. To musi się udać - powiedziałem, pełen determinacji.
- Uda się, damy radę - rzekła Katia.
W tym momencie zegar wybił godzinę 7.
- To już pora - westchnąłem. - Powodzenia. Widzimy się potem.
- Nawzajem - odparła, a potem skierowała się do gospodyni i razem gdzieś wyszły.
Ja stanąłem przed jednym ze stołków barowych. Chciałem dobrze wszystkich widzieć.
Zeszło się naprawdę sporo osób. Przywołałem do siebie Johna. Potrzebowałem pomocy.
- Panowie, zapraszam wszystkich do naszej sali treningowej. Tam wszystko wyjaśnię - oznajmiłem.
Potem zaprowadziłem ich do stodoły. Od razu stanąłem na skrzynce. Postanowiłem zacząć w oficjalny sposób.
- Witaj wszystkich na zajęciach z szermierki. Początkujący będą mogli tutaj posiąść podstawowe umiejętności, a zaawansowani podszlifować technikę. Cieszę się, że tak wielu z was odpowiedziało na mój apel. Starajcie się wyciągnąć z tych lekcji jak najwięcej. Mam nadzieję, że będzie to przyjemny, ale i owocny czas. Na początek proszę, by wszyscy siedli na podłodze w możliwie jak najmniejszych odstępach do siebie. Zaczniemy od krótkiego referatu - oznajmiłem.
Swoje przemówienie rozpocząłem od opisu budowy miecza. Potem przeszedłem do otwarć. Na sylwetce Johna pokazywałem po kolei wszystkie cztery. Następnie zająłem się kolejno pojęciem ręki uzbrojonej oraz pracą nóg. Zademonstrowałem m.in: postawy - podstawową, kierunkową i szermierczą; przekrok, krok i półkrok; krok dostawny; zejścia oraz trawersy.
- Zwracajcie uwagę na to, jak stawiacie stopy. Najpierw pięta, potem palce. Kroki powinny być niewielkie. Lepiej wykonać dwa mniejsze niż jeden duży. Starajcie się cały czas pracować na lekko ugiętych kolanach. Łatwiej wam będzie zadawać ataki - powiedziałem.
Potem po krótce omówiłem i zademonstrowałem trzy uderzenia: odgórne, poprzecze i oddolne.
- Starajcie się zawsze uderzać cel na mniej więcej 1/3 długości klingi, licząc od sztychu. Ponadto róbcie wydech przy ataku. Może się to wydawać dziwne, ale z czasem wejdzie wam w krew. Miecz możecie trzymać w prawej lub lewej ręce. Nie ma to różnicy. To wy o tym decydujecie - mówiłem.
Potem przeszedłem do zagadnień z obrony. Najpierw pokazałem w jaki sposób można przyjmować ciosy. Następnie poświęciłem trochę czasu pracy nóg w obronie.
- Unikajcie cofania się poprzez robienie kroku w tył. W ten sposób nic nie osiągniecie, a tylko pogorszycie swoją sytuację - podkreśliłem.
Potem przyszedł czas na pole ataku. Przy tym temacie omówiłem także koncepcję zamykania linii ataku oraz ideę zawieszeń.
- Na razie to tyle, jeśli chodzi o teorię. Teraz proszę ustawić się w szeregu - nakazałem. - Kolejno odlicz! - rozkazałem, gdy już wszyscy stali tak, jak chciałem.
- 1, 2, 3, 4... 34, 35, 36! - doszło do mnie.
- Teraz proszę wziąć miecz treningowy ze stolika i podzielić się na grupy. Przy manekinach stają chłopcy w wieku od 12 do 18 lat wyłącznie. Po mojej prawej mężczyźni, którzy już wcześniej walczyli mieczem, natomiast po lewej ci, którzy pierwszy raz mają do czynienia z tą bronią. Na koniec obok mnie wyszkoleni wojownicy - poleciłem.
Dołączyło do mnie zaledwie 6 osób. Dziesięciu chłopców zajęło miejsce przy manekinach. Czternastu po prawej, a reszta po lewej.
- Dobrze, teraz tych dwudziestu przede mną niech dobierze się w pary. Wyszkoleni wojownicy będą was obserwować i wydawać polecenia - rozdałem szóstce obok mnie przygotowane wcześniej kartki. - Będę informował, kiedy zmienić ćwiczenie. Zaczynamy!
Sam podszedłem do grupy najmłodszych. Wydawałem im polecenia, korygowałem błędy, sam demonstrowałem i tłumaczyłem jeszcze raz niezrozumiałe zagadnienia. Po mniej więcej trzech godzinach mogłem zostawić ich w spokoju.
- Przerwa! - krzyknąłem.
Ta trwała około 30 minut. Większość udała się do domów, żeby coś zjeść, a potem wrócić z powrotem. Z tego, co słyszałem, nie było źle. Wojownicy zdali mi krótki raport. Nikt nie narzekał, jak na razie. Kiedy wszyscy już wrócili, przemówiłem ponownie:
- Szkolonych wojowników proszę o dobranie się w pary. Stańcie przy reszcie. Młodsi, jeśli chcą, mogą jeszcze zostać i poćwiczyć. Manekiny są do waszej dyspozycji. Jeśli ktoś z nich chce jednak już iść, droga wolna - tu przerwałem, jednak nikt nie wyszedł. - Dobrze, zatem możecie już zacząć. Ja będę nadzorował teraz grupę dorosłych.
I zaczęło się. Wykrzykiwałem kolejne komendy. Przy każdym ćwiczeniu uważnie obserwowałem każdego. Musiałem wybrać dziesięciu. Nie było to łatwe, bo wiele osób radziło sobie naprawdę dobrze. Wywoływałem więc kolejno poszczególne osoby i odbywałem z nimi krótki, indywidualny trening. Po upływie dwóch godzin byłem gotowy podjąć decyzję. Ukradkiem poprosiłem grupkę osób o pozostanie.
- Dziękuję wszystkim, że zechcieli poświęcić swój czas i energię. Muszę przyznać, iż jestem pozytywnie zaskoczony. Wielu z tych młodych chłopców będzie w przyszłości świetnymi wojownikami. Grupa dorosłych także znakomicie się spisała. Pamiętajcie: "Trening czyni mistrza", dlaczego ćwiczcie nieustannie - zakończyłem.
Na twarzach wielu dostrzegałem uśmiech, ulgę i satysfakcję. Cieszyło mnie to. Gdy wszyscy wyszli, a została ze mną tylko ta dziesiątka znowu zacząłem mówić:
- Wybrałem was, ze względu na wasze umiejętności. Chciałbym was prosić, byście pomogli mi w schwytaniu Eskrawe i jego ludzi. Jeśli ktokolwiek z was nie chce narażać życia, niech wyjdzie stąd teraz.
Zdziwiłem się, gdy żaden nie opuścił swojego miejsca. Ile siły musiało tkwić w tych ludziach...
- Dziękuję... - szepnąłem z ulgą w głosie.
Potem przeprowadziłem z nimi specjalny trening. Pokazałem trudniejsze, bardziej zaawansowane chwyty. Nauczyłem więcej o wykorzystywaniu pola ataku na swoją korzyść. Radzili sobie wspaniale.
- Dobrze, już wystarczy. Świetnie się spisaliście. Za niedługo zostaną wam przekazane dalsze instrukcje. Wracajcie do domu - uśmiechnąłem się i wróciłem do gospody.
Zastanawiałem się, jak poszło Katii.
czwartek, 23 lipca 2015
Silyen
Mogłem się spodziewać takiej nieprecyzyjnej odpowiedzi. Cóż, trudno. Miała teraz dużo na głowie. Może nawet za dużo... Odwróciłem się do moich towarzyszy.
- To co robimy? - zapytała Seo.
- Tym razem nie mam pojęcia. Możemy skończyć robotę i przeszukać każdy centymetr tej biblioteki. W końcu taki był zamysł od początku. Wątpię jednak, czy znajdziemy cokolwiek. Można też tu po prostu zostać. Właścicielka pierścienia może po niego wrócić. Została opcja numer 3. Szukamy sobie nowego miejsca do przeszukania. I teraz chciałbym, żeby to któreś z was zadecydowało - podkreśliłem.
Po ich minach stwierdziłem, że oni też nie do końca wiedzą, co dalej.
- Dobra, przemyślcie to i przy okazji powiedzcie, czy działo się coś ciekawego pod moją nieobecność? - zapytałem.
<Seo? Hiroki?>