Siedziałam w ogrodzie. Jeśli ogrodem można nazwać ten ogromny las, przez
który przed chwilą przechodziłam. Teraz znajdowałam się nad jeziorem wdychając tę woń charakterystyczną dla zbiorników wodnych. Byłam bardzo
ciekawa, czy ktokolwiek oprócz legendarnego pustelnika zna wszystkie
zakątki tego lasu.
Nie wiem, jak długo tu siedziałam. Może godzinę? Dwie?
Po moich policzkach spływały łzy. Nie łkałam. Czułam się jak posąg, po którym powoli spływają krople deszczu. Od dawna usiłowałam sobie wytłumaczyć, że Louis żyje. Że po prostu musiał zniknąć. I nie mógł się... ze mną skontaktować? Jakkolwiek? Kolejna łza uderzyła o taflę wody.
Podniosłam mój szkicownik ocierając łzę. Złapałam ołówek i leniwie rysowałam niczym nie zmąconą taflę jeziora. Tak naprawdę nie chciałam rysować, ale mój umysł musiał się czymś zająć.
Obok mojego ucha przeleciało jakieś bzyczące stworzenie. Odruchowo machnęłam ręką robiąc wielką, szarą kreskę na moim i tak niezbyt urodziwym obrazku. Rozejrzałam się w poszukiwaniu gumki do mazania. Byłam przekonana, że zabierałam ją wychodząc z mojego pokoju. Niestety, przedmiot zniknął. Westchnęłam z irytacją i wbiłam wzrok w przeciwległy brzeg jeziora, zatapiając się we własnych myślach.
Byłam tu od niedawna, jednak powinnam już... kogoś poznać. Odepchnęłam od siebie tę myśl. Jedyna osoba, którą znałam, to pan Nemu. Od uczniów trzymałam się raczej z daleka. Nie znałam ich, a sama myśl o jakiejkolwiek próbie nawiązania rozmowy była dla mnie przerażająca. Miast interakcji z innymi ludźmi, skupiałam treningach i niewielkich, przydzielanych mi misjach.
Nieraz zastanawiałam się, dlaczego. Nie byłam przecież nieśmiała. Po prostu...
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie byłam pewna, czy przypadkiem nie zasnęłam. Słońce niebezpiecznie schyliło się ku zachodowi, a ja... nie do końca znałam drogę powrotną. Skrzywiłam się na myśl o szukaniu moich punktów charakterystycznych w plątaninie liści.
Podniosłam się z ziemi i po raz ostatni spojrzałam na zachodzące słońce. Ściemni się za... Wlepiłam wzrok w kąt promieni słonecznych usiłując odgadnąć godzinę.
Byłam tak pochłonięta obliczeniami, iż nie zwróciłam uwagi na dobiegający z lasu cichy szelest liści.
- Ekchem - usłyszałam za własnymi plecami. Moje serce na chwilę zamarło, a mięśnie napięły się. Powoli odwróciłam głowę.
Nie wiem, jak długo tu siedziałam. Może godzinę? Dwie?
Po moich policzkach spływały łzy. Nie łkałam. Czułam się jak posąg, po którym powoli spływają krople deszczu. Od dawna usiłowałam sobie wytłumaczyć, że Louis żyje. Że po prostu musiał zniknąć. I nie mógł się... ze mną skontaktować? Jakkolwiek? Kolejna łza uderzyła o taflę wody.
Podniosłam mój szkicownik ocierając łzę. Złapałam ołówek i leniwie rysowałam niczym nie zmąconą taflę jeziora. Tak naprawdę nie chciałam rysować, ale mój umysł musiał się czymś zająć.
Obok mojego ucha przeleciało jakieś bzyczące stworzenie. Odruchowo machnęłam ręką robiąc wielką, szarą kreskę na moim i tak niezbyt urodziwym obrazku. Rozejrzałam się w poszukiwaniu gumki do mazania. Byłam przekonana, że zabierałam ją wychodząc z mojego pokoju. Niestety, przedmiot zniknął. Westchnęłam z irytacją i wbiłam wzrok w przeciwległy brzeg jeziora, zatapiając się we własnych myślach.
Byłam tu od niedawna, jednak powinnam już... kogoś poznać. Odepchnęłam od siebie tę myśl. Jedyna osoba, którą znałam, to pan Nemu. Od uczniów trzymałam się raczej z daleka. Nie znałam ich, a sama myśl o jakiejkolwiek próbie nawiązania rozmowy była dla mnie przerażająca. Miast interakcji z innymi ludźmi, skupiałam treningach i niewielkich, przydzielanych mi misjach.
Nieraz zastanawiałam się, dlaczego. Nie byłam przecież nieśmiała. Po prostu...
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie byłam pewna, czy przypadkiem nie zasnęłam. Słońce niebezpiecznie schyliło się ku zachodowi, a ja... nie do końca znałam drogę powrotną. Skrzywiłam się na myśl o szukaniu moich punktów charakterystycznych w plątaninie liści.
Podniosłam się z ziemi i po raz ostatni spojrzałam na zachodzące słońce. Ściemni się za... Wlepiłam wzrok w kąt promieni słonecznych usiłując odgadnąć godzinę.
Byłam tak pochłonięta obliczeniami, iż nie zwróciłam uwagi na dobiegający z lasu cichy szelest liści.
- Ekchem - usłyszałam za własnymi plecami. Moje serce na chwilę zamarło, a mięśnie napięły się. Powoli odwróciłam głowę.
<Ktokolwiek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz