Podążałem korytarzem wraz z grupką ludzi. Wszyscy kierowali się do tej
samej sali. Czekał nas, z pewnością niezwykle długi, wykład ze strony
profesora Nemu. Gdy przekroczyliśmy próg klasy, zacząłem rozglądać się
za wolnym miejscem. W końcu zdecydowałem się zająć jednoosobową ławkę
przy oknie. W pomieszczeniu panował zgiełk. Cały czas do mojego ucha
dochodziły głośne rozmowy. Postanowiłem na razie nie przywiązywać do
nich większej wagi. Zacząłem się rozglądać i po chwili zauważyłem coś
dziwnego. W klasie nie było profesora. Gdzie on się podziewać?
zaświtało w mojej głowie. Gdy tylko ta myśl do mnie dotarła, usłyszałem
dźwięk charakterystyczny dla palącego się ogniska. Zaraz poczułem też na
ciele znajome ciepło. Skierowałem wzrok na blat i oczy o mało nie
wyskoczyły mi z orbit. Nad drewnianą ławką lewitował niewielki język
ognia. Jak to możliwe? pomyślałem. Siedziałem jak zaczarowany. Nagle
moją uwagę przykuł płomyk, który niewyraźnie tlił się na podłodze tuż
przy tablicy. Nie minęło parę sekund, a ten zaczął się powiększać.
Wreszcie przybrał takie rozmiary, że spokojnie zasłoniłby stojącego
zanim wysokiego mężczyznę. Po chwili płomień zmienił kolor z
krwistoczerwonego na turkus. W końcu utworzył wir, z którego powoli
poczęła się wyłaniać znajoma mi sylwetka. Kiedy ostatni język ognia
ustąpił, ujrzeliśmy profesora Nemu w pełnej krasie. Byłem zdumiony. To
się dopiero nazywa spektakularne wejście. Po klasie rozeszły się ciche
szepty uznania oraz podziwu. Nauczyciel uśmiechnął się.
- Witajcie uczniowie klasy Walecznej! - przywitał nas, a my odwzajemniliśmy się gromkimi brawami.
- Cieszę się, że tak entuzjastycznie przyjęliście moje przybycie. Mam nadzieję, iż z nie mniejszym zapałem będziecie się uczyć. Ja, jak już z pewnością wiecie, jestem profesor Nemu... - zaczął. Potem przyszło nam słuchać długiego wykładu na temat zasad panujących w szkole, ogólnego planu na cały rok pracy oraz innych rzeczy, bez których nie moglibyśmy spokojnie zasnąć. Kilka osób słuchało z zapałem, starając się zapamiętać jak najwięcej. Inni ziewali, oparci na łokciach, a pozostali wpatrywali się w widok za oknem. Ja należałem do tych ostatnich. Pogoda była wspaniała. Prażące słońce wręcz zapraszało do wyjścia na zewnątrz. Uśmiechnąłem się do siebie. Przynajmniej mam jakieś zajęcie na popołudnie. Obróciłem się wreszcie w stronę tablicy i próbowałem wyłapywać słowa profesora. Niestety, okazało się, że ten kończył już swój wywód.
- To chyba wszystko. Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam osobiście. Jestem do waszej dyspozycji. A, i jeszcze jedno! Przecież zapomniałem o najważniejszym - roześmiał się radośnie. Machnął ręką i za chwilę wesoło tlący się nad blatem język ognia przekształcił się w papierowy zwój. Chwyciłem go ostrożnie. Nie chciałem, by rozpadł mi się w rękach, bądź mnie poparzył. Przecież powstał z ognia! O dziwo nic takiego się nie stało. Rozwinąłem go i z zaciekawieniem zacząłem kontemplować jego zawartość.
- To są wasze plany lekcji. Proszę, zapoznajcie się z nimi dokładnie. Macie tam również krótko przedstawiony cały mój wykład i najważniejsze informacje o zajęciach. To tyle. Życzę miłego dnia! - uśmiechnął się i zasiadł wygodnie w fotelu, czekając na niedoinformowanych oraz ciekawskich uczniów. Ja szybko się ulotniłem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na dziedziniec. Moją uwagę przykuła stojąca nieopodal dziewczyna. Miała piękne, długie blond włosy. Właśnie zamierzałem do niej podejść, gdy tą nagle potrącił jakiś uczeń. Blondynka upadła. Nieznajomy obejrzał się, ale zaraz odwrócił się i jak gdyby nigdy nic poszedł dalej. Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową i podbiegłem do uczennicy.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, podając jej rękę. Ta ujęłam ją delikatnie i zmiesza na podniosła się z ziemi.
- Chyba nic - szepnęła nieśmiało.
- To dobrze. Jestem Keith Winters. Miło mi cię poznać - uśmiechnąłem się.
< Mary?>
- Witajcie uczniowie klasy Walecznej! - przywitał nas, a my odwzajemniliśmy się gromkimi brawami.
- Cieszę się, że tak entuzjastycznie przyjęliście moje przybycie. Mam nadzieję, iż z nie mniejszym zapałem będziecie się uczyć. Ja, jak już z pewnością wiecie, jestem profesor Nemu... - zaczął. Potem przyszło nam słuchać długiego wykładu na temat zasad panujących w szkole, ogólnego planu na cały rok pracy oraz innych rzeczy, bez których nie moglibyśmy spokojnie zasnąć. Kilka osób słuchało z zapałem, starając się zapamiętać jak najwięcej. Inni ziewali, oparci na łokciach, a pozostali wpatrywali się w widok za oknem. Ja należałem do tych ostatnich. Pogoda była wspaniała. Prażące słońce wręcz zapraszało do wyjścia na zewnątrz. Uśmiechnąłem się do siebie. Przynajmniej mam jakieś zajęcie na popołudnie. Obróciłem się wreszcie w stronę tablicy i próbowałem wyłapywać słowa profesora. Niestety, okazało się, że ten kończył już swój wywód.
- To chyba wszystko. Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam osobiście. Jestem do waszej dyspozycji. A, i jeszcze jedno! Przecież zapomniałem o najważniejszym - roześmiał się radośnie. Machnął ręką i za chwilę wesoło tlący się nad blatem język ognia przekształcił się w papierowy zwój. Chwyciłem go ostrożnie. Nie chciałem, by rozpadł mi się w rękach, bądź mnie poparzył. Przecież powstał z ognia! O dziwo nic takiego się nie stało. Rozwinąłem go i z zaciekawieniem zacząłem kontemplować jego zawartość.
- To są wasze plany lekcji. Proszę, zapoznajcie się z nimi dokładnie. Macie tam również krótko przedstawiony cały mój wykład i najważniejsze informacje o zajęciach. To tyle. Życzę miłego dnia! - uśmiechnął się i zasiadł wygodnie w fotelu, czekając na niedoinformowanych oraz ciekawskich uczniów. Ja szybko się ulotniłem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na dziedziniec. Moją uwagę przykuła stojąca nieopodal dziewczyna. Miała piękne, długie blond włosy. Właśnie zamierzałem do niej podejść, gdy tą nagle potrącił jakiś uczeń. Blondynka upadła. Nieznajomy obejrzał się, ale zaraz odwrócił się i jak gdyby nigdy nic poszedł dalej. Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową i podbiegłem do uczennicy.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, podając jej rękę. Ta ujęłam ją delikatnie i zmiesza na podniosła się z ziemi.
- Chyba nic - szepnęła nieśmiało.
- To dobrze. Jestem Keith Winters. Miło mi cię poznać - uśmiechnąłem się.
< Mary?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz