Wakacje

Obecnie na wakacjach są:
Aszer
Sayuri
Nathaniel
Caspair
Proszę nie angażować powyższych osób w fabułę, bo i tak nie odpiszą do czasu powrotu. Lista aktualizowana przy zgłoszeniu wyjazdu (należy wtedy pozamykać wątki tak, żeby nikogo nie blokować), wypis wraz z pierwszym powakacyjnym postem.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Sara

Wyszłam z sali stawiając długie, zirytowane i głośne kroki. Zupełnie jak mój brat. Myśl ta była tak zaskakująca, że przystanęłam. Odepchnęłam ją jednak szybko. Noce są od takich rozmyśleń. Znów ogarnął mnie gniew na Rengiku. Gdyby powiedziała coś wcześniej! Ze złością kopnęłam jedną z szafek. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Za dziewiątym razem cicho jęknęłam z bólu. Poczułam satysfakcję. Tak...To właśnie ból zawsze pozwalał mi odzyskać jasność umysłu. Tym razem też mnie nie zawiódł. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę kuchni. Przed drzwiami zatrzymałam się i przywołałam na twarz niepewny uśmiech. Pchnęłam zadziwiająco lekkie metalowe drzwi. Prawie od razu powitał mnie zapach czegoś mdłego i zdecydowanie nie jadalnego. Przełknęłam ślinę i pewnym krokiem weszłam do kuchni. Gdzieś obok mnie strzelił jeden z garnków, ale był to jedyny dźwięk w zalegającej tu ciszy.
- Halo? - zawołałam.
Odpowiedziała mi jedynie cisza. Zrezygnowana ruszyłam w stronę drzwi. Chciałam dobrze... W końcu nie zawaliłam mojej misji...Wykonałam zadanie.  Nagle ciszę rozproszyło ciche szuranie. Moja ręka zamarła na drzwiach. Zastanawiałam się czy dźwięk, który usłyszałam był prawdziwy. Nieraz przecież człowiek słyszy to...Co chce usłyszeć. Kolejne szurnięcie. Odwróciłam się. Tym razem byłam pewna, że ktoś (lub coś) tu jest. Nie myliłam się. Zza jednego z blatów patrzył na mnie dziwnie uśmiechnięty jegomość. Zdjęłam rękę z drzwi, usiłując posłać mu jeden  moich najserdeczniejszych uśmiechów.
- Dzień dobry! - powiedziałam głośno zastanawiając się czy kucharz nie jest przypadkiem głuchy. Nie był. Na dźwięk mojego głosu skrzywił się z niezadowoleniem.
-Nie lubię gdy ktoś krzyczy w mojej kuchni młoda damo.Nie lubię też gdy ktokolwiek wchodzi do mojej kuchni... - powiedział to takim tonem, że cofnęłam się o pół kroku. - Po co tu przyszłaś? Czyżbyś była jednym z tych małych podstępnych pędraków szukających moich tajnych przepisów?!
Cofnęłam się o kolejne pół kroku. Czułam za plecami zimno metalowych drzwi.
- N-nie. - szepnęłam usiłując opanować drżenie głosu. Nie wiedzieć czemu niepokoił mnie widok tego kucharza.Coś było nie tak w jego uśmiechu, przy którym pokazywał wszystkie zęby oraz w jego wiecznie ruszających się rękach. - Przysłała mnie Rengiku...Potrzebuje...Sporego zapasu jedzenia. Dla...- Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie wiem ile osób Rengiku zamierzała zabrać na swoją wyprawę. Dziesięć? Uważałam, że wyższa liczba byłaby już małym tłumem. Do tego jeszcze konie... - D-dla dziesięciu osób. Powiedziałam po chwili wahania.
Kucharz spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Taaaa? Na kiedy to potrzebuje?
Spuściłam wzrok
- Na jutro. - zamierzałam powiedzieć to cicho, ale moje słowa nagle stały się niezwykle głośne. Czekałam na wybuch niezadowolenia ze strony kucharza. Nie zawiodłam się.
- Na JUTRO?! - mężczyzna złapał się za głowę w niedowierzaniu. - Przecież nic nie zdążę uszykować! - w jego głosie pobrzmiewała panika.
Podniosłam wzrok. Przecież kucharz nie musiał niczego gotować.
- Nie musi pan niczego przygotowywać. Wystarczy, że zapakuje trochę chleba. Mięsa. - W moim głosie zabrzmiało powątpiewanie
- Myślisz, że tak łatwo to zapakować?! Jasne! Wszyscy tak myślą! Trochę tego trochę tamtego i już! Spakowane! Przecież to do cholery żadna filozofia, czyż nie? - delikatnie oparłam się o drzwi, widząc czerwoną twarz kucharza. Nie mogłam już się bardziej cofnąć.
- Może....Panu pomogę? - zapytałam cicho.
Kucharz przystanął przerywając swoje kazanie.
- Ech...Nie poradzę sobie. Możesz powiedzieć Rengiku, że na jutro wszystko będzie gotowe - powiedział zrezygnowanym głosem.
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się promiennie, popychając drzwi i z zadowoleniem wychodząc z kuchni.
Dopiero na korytarzu odetchnęłam z ulgą. Jedną sprawę załatwiłam. Zostały jeszcze dwie. Westchnęłam ciężko kierując się w stronę stajni.
***
Oddychanie chłodnym nocnym powietrzem sprawiło mi radość. Wciąż miałam w głowie wykrzykiwane za mną przez staruszka ze stajni słowa: "Żeby mi to było ostatni raz! Konie to nie zabawki! Nie można ich odkurzyć i od tak pojechać!". Mimo tych słów starzec zgodził się przygotować konie na jutrzejszą wyprawę. Teraz jeszcze bardziej martwiłam się o liczbę osób, które miały wziąć w niej udział.
Westchnęłam i ruszyłam sprintem w stronę zbrojowni.
 Gdy tam dotarłam nogi bolały mnie jak po kilkukilometrowym maratonie. Zaniedbałam się i nie mogłam sobie tego tłumaczyć ciężkim lub złym dniem. Otworzyłam drzwi rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu. Na ścianach zawieszone były wszystkie rodzaje broni. Każda broń, którą mogłam sobie wyobrazić była dokładnie w tej sali. Błądziłam wzrokiem po wieszakach i półkach szukając mojego trójzębu. To nie było trudne. Mimo, iż ktoś go przełożył, wszędzie rozpoznałabym ten złotawy błysk. Zacisnęłam dłoń na trójzębie. Moja broń tak naprawdę w żaden sposób się nie wyróżniała. Nie lśniła tajemniczym bladoniebieskim blaskiem, ani nie lewitowała niczym anielskie ostrza ofiarne. Jednak zawsze miałam nieodparte wrażenie, że jakaś magiczna siła przyciąga mnie do niej. Westchnęłam odkładając go na bok i łapiąc jeden ze sporych, sztywnych worków. Czas na pakowanie. Noże, miecze, łuki, strzały i wszystkie bronie, które nasuwały mi się pod rękę i należały do szkoły lądowały w worku. Gdy skończyłam moje uszy jęczały od odgłosu uderzającego żelastwa, a na rękach widniało kilka rozcięć, kiedy nieostrożnie i z roztargnieniem złapałam którąś broń. Uśmiechnęłam się jednak. Nie wierzyłam, że uda mi się jeszcze dziś zorganizować wszystkie potrzebne rzeczy. Złapałam mój trójząb i zadowolona wyszłam ze zbrojowni.
***
Nie pamiętam jak dowlokłam się do domu. Nie zdejmując pasa z nożami, z jękiem ulgi położyłam się na łóżku. Słyszałam jak wszystkie moje stawy skrzypią i trzaskają. Jeszcze raz jęknęłam. Przelotnie pomyślałam o demonicznej dziewczynie.
-Inni sobie poradzą - powiedziałam sennie sama do siebie.Słuchałam jak mój oddech się wyrównuje i z zainteresowaniem patrzyłam na podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Zamknęłam oczy, czując jak łapią mnie lepkie ręce snów. - Dobranoc Louis - szepnęłam zasypiając.
***
Nie spałam długo. W mojej głowie słyszałam krzyk. Sara! Sara do cholery obudź się! Głos należał do Katii. Spojrzałam na zegar i uśmiechnęłam się z satysfakcją. Spałam równe dziesięć minut. Sara! Sala ziołolecznictwa! Zeskoczyłam z łóżka. Byłam gotowa. Złapałam trójząb i wybiegłam z domu. Nie wiedziałam o co chodzi, ale wyglądało na to, że dzień się jeszcze dla mnie nie skończył.
 Jak mogłam tak samolubnie iść sobie spać?! Rozmyślałam z roztargnieniem pędząc w stronę szkoły.

<Katia?Keith?Ktoś inny z ekipy?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Strony