W końcu wszystkie kłótnie i awantury ucichły, ale ja miałem
wrażenie, że to dopiero cisza przed burzą. Wiedziałem, że na pewno nie wolno mi
się rozluźnić. Co raz bardziej docierało do mnie jak bardzo niebezpieczna jest
sytuacja, w której się znajdujemy. W dodatku obawiałem się, że do niczego się
tu nie przydam. Mój strach jednak szybko się rozwiał. Liderka Walecznych
zaleciła zajęcie się zwierzętami w Arenie. Oczywiście nie miałem pewności, że
podołam, ale bez wątpienia było to lepsze zadanie niż bezpośrednia próba
złapania dziewczyny opętanej przez demona. Przyjąłem zadanie, a Liderka
magicznych zaprowadziła mnie na miejsce. Poniewczasie zorientowałem się, że nie
otrzymałem kluczy, o których wspominała mi Rengiku. Katia zniknęła mi z oczu, a
ja uznałem, że chociaż znam już całą topografię szkoły to odnalezienie którejś
z przełożonych zajęło by mi mnóstwo cennego czasu. Udałem się wobec tego do
pobliskich stajni. Znalazłem tam nie tylko konie, ale i inne magiczne
wierzchowce. Tych oswajać nie trzeba było, ale postanowiłem się nimi zająć i je
nakarmić oraz napoć. W końcu niewykluczone, że mogą przydać się w pościgu, a
zawsze lepiej, gdy wierzchowiec jest wypoczęty. No i co tu dużo ukrywać,
podkradłem koniom kilka okrągłych owoców, które pierwszy raz widziałem na oczy.
Raczej nie miały mi tego za złe, było ich tam w bród, a ja byłbym niezbyt
przydatny, gdybym znowu przewrócił się z głodu. Niedługo później jeden z uczniów
przekazał mi klucze. Od razu poszedłem w kierunku ogarów. W pierwszym momencie
pomyślałem, że skoro daję radę ze swoim cerberem, to z tymi tutaj też
powinienem. Było nie było i co tu ukrywać w pewnym momencie spanikowałem, gdy
znalazłem się w pobliżu ogromnych psisk. Wycofałem się i dałem sobie chwilę na
opanowanie strachu i emocji. Później zbliżyłem się ponownie i kucnąłem. Psy
warczały, ale żaden nie skoczył, nie próbował robić mi krzywdy. Sam nie
wiedziałem czy taki właśnie miały zamiar czy to już docierają do nich sygnały,
które im posyłałem. Zdecydowałem się nie ułaskawiać ich ani fizycznie ani
magicznie. Uznałem, że najlepszym wyjściem będzie nawiązanie kontaktu.
Rzeczywiście zadziałało. Z czasem zwierzęta zaczęły mnie słuchać, a nawet
wykonywać polecenia. Odetchnąłem z ulgą. Już miałem zająć się obłaskawianiem
kolejnych stworzeń, kiedy jeden z psów podniósł czujnie łeb i skierował go w
stronę wyjścia z areny. Podniosłem się z kucek i usłyszałem jak serce wali mi
jak młotem. Ktoś się zbliżał, a ja nie miałem pojęcia kto. Zabrałem jednego
ogara ze sobą, reszcie nakazując czekać. Odetchnąłem z ulgą, a kamień spadł mi
z serca. Twarz mi pojaśniała widząc znajome i przyjazne oblicze.
<Hiroki?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz