Przecież prosiłam ich, żeby się do mnie dzisiaj jeszcze zgłosili... No nic, Ganimedesowi potrzebne są jedynie klucze, a Keith prędzej czy później nie będzie miał zbytniego wyboru. No nic, mam nadzieję, że im się przypomni. Włożyłam klucze do kieszeni, żeby przy najbliższej okazji włożyć je komu w rękę ze spychotechnicznym rozkazem spaceru na Arenę.
- Idziesz? Zrobimy obchód po moich ludziach i zbierzemy kilku najlepszych wojowników, żeby nam pomogli. Przyzwyczajaj się, możesz potem z nimi pogadać, żebyś wiedziała, z kim pracujesz od jutra - stwierdziłam krótko i bez czekania na odpowiedź rozpoczęłam swój obchód. Przechodziłyśmy właśnie przez najwyższe piętro, gdy w moim kierunku poleciała wypuszczona strzała z kuszy. Zrobiłam unik i złapałam ją w locie tuż przed twarzą Sary, uśmiechając się w duchu, że tak szybko znalazłam swój pierwszy cel.
- Luftwaffe, jak miło, właśnie o tobie myślałam! - uśmiechnęłam się szeroko i podeszła do chłopaka o ciemnej skórze i białych włosach. Na mój widok odwzajemnił uśmiech. Luter, potocznie zwany Luftwaffe był uczniem najstarszego rocznika, obecnie jakimś cudem jedynie na randze B, ale i tak uważany za najlepszego długodystansowca. Jego pochodzenie nie było do końca wiadome, ale co nieco do powiedzenia miały geny słowiańskie, nordyckie i egipskie. - Nie masz za wiele do roboty, hę?
- A co, masz dla mnie fuchę? - spytał z drapieżnym błyskiem w oku. Jak ja to lubiłam... - To dla ciebie porzucę wszystko, nawet swe nędzne życie - stwierdził z dworskim ukłonem. Zachichotałam.
- No, już już, bo mi spłoszysz kociaka. Potrzebuję kilku ogarniętych ludzi do polowania na tą smarkulę od artefaktu. Jesteś zainteresowany, prawda? - chłopak tylko przytaknął. - W takim razie znajdź sobie jeszcze kilku ludzi do pomocy na tyłach, maksymalnie czwórkę.
- Tylko łukowate, tak? - spytał, uściślając, a ja kiwnęłam głową.
- Resztą zajmą się inni, ciebie potrzebuję za swoimi plecami - potwierdziłam i spojrzałam z ukosa na Sarę. - No, to teraz szukamy ciężkozbrojnych, jakieś pomysły? - spytałam, chcąc wybadać, jak dobrze zdążyła poznać starsze roczniki.
- Może Rasul w drugiej klasy. Wydawał mi się porządny - stwierdziła, a ja kiwnęłam głową z uznaniem.
- O Rasulu też myślałam. Ale nie jako o przywódcy, nie wszyscy go posłuchają. Znasz Małego? Jakieś metr dziewięćdziesiąt, szeroki w barkach, posługuje się głównie dwuręczną chabetą - dziewczyna niepewnie kiwnęła głową. - No, to pierwsze bojowe zadanie masz, znajdź mi go i każ zabrać się jutro razem z Rasulem i jeszcze jednym chłopakiem o podobnym profilu. A ja idę szukać mojego ukochanego ninja - oznajmiłam, zostawiając dziewczynę samą sobie. Przeszłam do ogrodu, gdzie spodziewałam się zastać Kage. A właściwie to miałam nadzieję, że on zastanie mnie. Zabrało mi to mniej, niż sądziłam.
- Mnie szukasz, Ren-neesama? - spytał za moimi plecami, zeskakując z wysoko położonej gałęzi, a mimo to nie robiąc prawie żadnego szumu. Obróciłam się, niezadowolona z własnej niedyskrecji.
- Owszem, mam zlecenie - oznajmiłam.
- Ren-neesama ma zlecenie, ja słucham - stwierdził, przyklękając na jedno kolano, jak niegdyś robili to ninja wobec swoich zleceniodawców. - Jakiś kociak jest nieznośny i trzeba załatwić go po cichu? - spytał, a mi od razu w głowie nasunęło się jedno imię...
- Co? Nie, to innym razem. Póki co potrzebuję zaufanego człowieka do wytropienia mi tej zarazy, co niszczy porządek mojej szkoły - stwierdziłam i podeszłam do Kage, kucając. - Mogę na ciebie liczyć, prawda? - spytałam, przejeżdżając palcami delikatnie po szyi i brodzie chłopaka. Ten tylko uśmiechnął się szeroko.
- Ekhem - nagle ktoś odkaszlnął za moimi plecami. - Nie przeszkadzam czasem w schadzce? - spytał, a niemal na głos przeklęłam.
- Nieuzbrojony, za dużo nie słyszał, z resztą dopiero co przylazł od strony jeziora - usłyszałam cichy szept Kage z ledwo poruszających się ust.
<Tajemniczy gościu? Sara?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz