Gdy tylko wysłuchałem polecenia, zerwałem się, chwyciłem moje wakizashi ze stosu broni pod ścianą i wybiegłem czym prędzej z sali, mogąc w końcu odetchnąć świeżym powietrzem. Nawet jeśli trening był całkiem przydatny i w gruncie rzeczy przyjemny, jakoś nie polubiłem tego Inkwizytora. Już na początku stwierdziłem, że dziwnie mu z oczu patrzy. Ale nie mi narzekać. Pobiegłem do stołówki i wysępiłem od kucharza jakiś chleb, kilka jabłek o dziwnym kolorze i dwie małe butelki wody. Nie wiem czemu się tak przebiegle uśmiechał. Schowałem przedmioty do obszernej kieszeni mojej bluzy, a potem zaszedłem do stajni. Ostatecznie szybciej znajdę Nao z wierzchowcem, prawda? Nie dość, że będę widział więcej, to mogę zdać się na instynkt zwierzęcia, a nie na mój kochany, wielce przydatny zmysł orientacji. Wybrałem angloarabkę o wdzięcznym imieniu Amnesia. Zdążyłem się z nią już wcześniej zapoznać, cieszyła mnie jej wrażliwość na sygnały i to, że nie płoszyła się byle czym. Ponadto była szybka i nie ignorowała jeźdźca. A na dodatek - ktoś ją już wyczyścił, więc nie musiałem się tym zadręczać. Osiodłałem ją szybko, wyprowadziłem i dosiadłem. Chwilę się ze mną szarpała, gdy zbierałem wodze, ale ostatecznie pozwoliła się zamknąć, a ja mogłem ruszyć do lasu. Parę razy dostałem po twarzy gałęzią, ale starałem się nie zwracać na to większej uwagi. Wyciągniętym kłusem mijaliśmy kolejne drzewa. W międzyczasie zastanawiałem się nad tą opętaną dziewczyną. Prawdopodobnie jak wszystkich innych, ciekawiła mnie ona. Chciałem ją zobaczyć i dowiedzieć się, jak wygląda, jak się zachowuje, jakie są jej możliwości. Zainteresowała mnie.
Po dłuższym czasie zauważyłem jakąś polanę. Była tam dziewczyna, która wpatrywała się w niebo, stojąc nieruchomo. Z początku myślałem, że Sayuri się jakimś cudem tutaj teleportowała, ale ona miała znacznie dłuższe włosy od osoby, którą teraz widziałem. Nie była to też Nao. Uznałem, że to musi być owa opętana, więc starając się nie zwrócić na siebie jej uwagi zszedłem z konia, poklepałem klacz po łopatce i uwiązałem do najbliższego konara, gładząc ją po szyi. Skoro ta Aya jest tutaj, Nao powinna być niedaleko. Przeszedłem przez krzaki i od razu zauważyłem, że właśnie patrzy się na mnie, trochę przestraszona.
- Kim ty...
- Jestem księciem i przybyłem tu na białym rumaku, by nieść ratunek pięknej niewiaście -powiedziałem, wręczając jej butelkę z wodą, chleb i jabłko. - A tak na serio, mam cię zmienić w pilnowaniu dziewczyny i skierować do kafeterii. Koń jest uwiązany za mną, a jak dotrzesz na miejsce, to Keith ci wszystko wyjaśni. Przynajmniej mam taką nadzieję... Idź już.
- Cześć - rzuciła tylko i czym prędzej odeszła. Po chwili słyszałem tylko tętent kopyt na leśnym szlaku. Usiadłem pod drzewem i patrzyłem na dziewczynę. Wciąż stała nieruchomo gapiąc się w księżyc, ale dopiero teraz zauważyłem, że jej wzrok był całkowicie pusty. Nie przejąłem się tym jednak.
Siedziałem tak już od dobrej godziny, ale nic się nie zmieniło. Aya nadal stała, tylko jej oczy podążały za księżycem. Nudziła mnie już ta cała warta. Byłem przekonany, że nawet gdyby obok mnie wybuchła bomba, ona by się tym nie przejęła. W pewnym momencie coś mnie podkusiło, żeby wyjąć moją broń z pochwy. Nawet nie całkowicie, byle tylko zobaczyć ostrze. Złapałem za rękojeść i gdy tylko od miecza odbiło się światło księżyca, moją dłoń zaczął nękać palący ból. Schowałem wakizashi z powrotem, jednak ból nie ustał, a zamiast tego powoli rozchodził się aż do ramienia. Próbowałem ruszyć ręką, ale odmówiła mi posłuszeństwa. Nie rozumiałem zupełnie, co się dzieje. Z zaciśnietymi zębami spojrzałem na dziewczynę i natknąłem się na jej wzrok. Stała nadal w tym samym miejscu, tyle, że zwrócona w moim kierunku i z ręką wyciągniętą w moją stronę, zupełnie jakby chciała powiedzieć, żebym do niej podszedł. Jej spojrzenie stało się przerażające. Nagle ból ustał. Nadal nie mogłem ruszyć ręką, ale czułem, jakby ktoś ciągnął mnie za rękę w jej stronę. Próbowałem się oprzeć, ale moje wysiłki nic nie dawały. Przez myśl mi przeszło, by wyjąć wakizashi i odciąć kończynę, ale druga ręka również nie reagowała. Byłem przerażony. Nie wiedziałem co robić. Wtem zauważyłem, że przestrzeń wokół mnie zaczyna ciemnieć. "Bogowie, błagam, tylko nie to! Nie znowu, nie w tej chwili! Błagam was!" - myślałem. Chwilę później już nic nie czułem, a wokół mnie znajdowała się tylko czarna, pusta przestrzeń. Zresztą, nie pierwszy raz. Podczas treningów z moim ojcem zdarzało mi się, że nagle się tu przenosiłem, a jakiś czas później budziłem się, widząc pod sobą jego poharataną twarz i krwawiące ciało. Nienawidziłem siebie za to. Nie mogę uwierzyć, że znów się tu znalazłem. Upadłem na podłogę, o ile można to nazwać podłogą. Poczułem, że moje ciało robi teraz jakiś ruch. Dziwne uczucie. Jakby mrowienie w części ciała aktualnie używanej w "Realnym Świecie", tyle, że jednocześnie i lekko bolesne, i troszkę przyjemne. Ale nadal straszne. Miałem świadomość, że w jakiś sposób oddzieliłem się od mojego ciała i byłem w "Gdzieś". Czasami w "Gdzieś", w tej czarnej przestrzeni widziałem niewyraźne zarysy jakichś dziwnych postaci. Nie mogłem ani ich dotknąć, ani niczego powiedzieć. To było... Straszne. Znowu poczułem ruch. Moje ciało chyba usiadło. Chociaż tyle dobrego. Zastanawiałem się, co się teraz dzieje w "Realnym Świecie". Wiem, że za jakiś czas na pewno zjawi się ktoś z mojej klasy, by przejąć wartę. Wątpię, aby ta dziewczyna się gdzieś ruszyła. A nawet jeśli, pewnie instynktownie podążyłbym za nią. Zaśmiałem się do siebie. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
<Następny wartownik? Co się działo w "Realu"?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz