Wakacje

Obecnie na wakacjach są:
Aszer
Sayuri
Nathaniel
Caspair
Proszę nie angażować powyższych osób w fabułę, bo i tak nie odpiszą do czasu powrotu. Lista aktualizowana przy zgłoszeniu wyjazdu (należy wtedy pozamykać wątki tak, żeby nikogo nie blokować), wypis wraz z pierwszym powakacyjnym postem.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Keith - zadanie (z Katią)


S+3 Zadanie
2 - para Ilość członków
Katia - S+M Towarzyszą
minimum 8 na osobę Ilość postów
maksimum 200 Ilość punktów
wstęp do Archiwów Inkwizycji Nagroda dodatkowa

Post 8 - Keith
Zacisnąłem pięści. Nie chciałem, żeby pomyślała, że jej nie ufam. To nie tak. Przecież ja tylko bałem się o nią. Z drugie strony domyślałam się, co stanie się ze mną, kiedy Katia aktywuje medalion, by potem spróbować go opanować. Miotałem się z myślami. W końcu spojrzałem jej w oczy. Było w nich tyle zapału, upartości, a jednocześnie coś, co pchało mnie w przepaść uległości. Westchnąłem ciężko, spuszczając głowę.
- Dobrze, zgadzam się, ale jeśli nie wrócisz w przeciągu dwóch godzin, przerywam marsz - powiedziałem.
Zawahała się, jednak po chwili kiwnęła.
- Uważaj na siebie - rzekłem z troską, po czym nacisnąłem klamkę.
Zszedłem szybko na dół po schodach. Na zewnątrz czekała już na mnie cała dziesiątka. Byli tak zajęci dyskusją, że nawet mnie nie zauważyli. Uśmiechnąłem się pod nosem. "Niczym przekupki na targu" pomyślałem. Włożyłem palce do ust i gwizdnąłem. Gwar natychmiast ucichł, a ja przybrałem poważny wyraz twarzy.
- Panowie, na początku małe ostrzeżenie. Dobrze wiecie gdzie i po co się wybieramy. Może być niebezpiecznie, więc oczekuję, że będziecie wykonywać wszystkie moje rozkazy bez mrugnięcia okiem. Niesubordynacji nawet nie bierzcie pod uwagę. Jeśli ktoś chce się wycofać, niech lepiej zrobi to teraz. Gdy wyruszymy nie będzie już odwrotu. Więc? - skończyłem wstępne przemówienie.
Dziesięciu mężczyzn dumnie wyprężyło piersi, stając na baczność. Żaden nie odważył się nawet drgnąć. Cieszyłem się, że miałem tak waleczny oddział.
- Dziękuję za zaufanie. Spocznij! - uśmiechnąłem się lekko. - Będziemy szli w zwartym szyku. Na przodzie Nick i Jack, potem ja oraz Katia. Następnie...
- Przepraszam, gdzie podziała się panienka? - przerwał mi ktoś.
- A, tak. Moja siostra ma do załatwienia pewną sprawę. Dotrze do nas w przeciągu godziny bądź dwóch - wyjaśniłem, po czym kontynuowałem:
- Jak mówiłem, następnie w kolejności Paul, Garth, Daren, Fred, Sam i Luke. John, Christopher, będziecie nas ubezpieczać z tyłu z tarczami w ręku. Teraz kilka komunikatów na temat samej wyprawy. Będziemy szli w stronę gór Aral. Ze sprawdzonego źródła dowiedziałem się, że tam właśnie przebywa Eskrawe. Kiedy już uda nam się znaleźć jego kryjówkę, przydadzą się informacje o liczbie ludzi, jakich ma przy sobie oraz ile zwierząt trzyma w klatkach. Na razie tyle - zakończyłem.
Mężczyźni kiwnęli głową. Ja rzuciłem jeszcze okiem na gospodę. "Oby jej się udało" pomyślałem. Potem odwróciłem się do zgromadzonych, wyprężyłem pierś do przodu i wydałem rozkaz:
- Uformować szyk!
Ustawili się dokładnie tak, jak chciałem, zostawiając wolne miejsce dla mnie i Katii. Stanąłem na odpowiedniej pozycji. Kilka sekund później równym krokiem podążaliśmy w stronę gór. Moje uszy wypełniał dźwięk jedenastu par butów, opadających w tym samym momencie na podłoże. Próbowałem zapełnić nimi każdy centymetr mojego mózgu, ale moje myśli cały czas uciekały w stronę mojej towarzyszki. Wierzyłem głęboko w jej umiejętności. Przecież już kilka razy mi pomogła, stawiając mnie na nogi. Jednak jakąś część mojej duszy przepełniał dziwny niepokój, gdy przywodziłem na myśl momenty, w których na własnej skórze odczułem siłę magii, zamkniętej w medalionie. Tak naprawdę nie martwiłem się, że Katia zrobi coś nie tak, wykona fałszywy ruch, ale że czarna magia przejmie nad wszystkim kontrolę, zbuntuje się. Z zamyślenia wyrwało mnie lekkie szturchnięcie Jacka.
- Keith, ktoś tam jest - oznajmił, po czym wskazał miejsce pod drzewem.
- Sprawdzę to. Najlepiej schowajcie się za zaroślami i niech mi się nikt nie waży wyglądać zza gałązek - nakazałem, po czym ostrożnie wysunąłem się do przodu.
Okolica wydawała mi się dziwnie znajoma. Obserwowałem rozłożyste konary oraz wysunięte na wierzch korzenie. Pod jednym z nich dostrzegłem niewielkie wgłębienie. Wybałuszyłem oczy. Przecież to niemożliwe! To prawie tak, jakbym znalazł igłę w stogu siana. Kiedy usłyszałem kroki, schowałem się za najbliższy pień. Domyślałem się, kto zmierza w moją stronę. Dyskretnie wyjrzałem i moim oczom ukazała się para, która nie dalej jak kilka godzin temu próbowała mnie złapać. Na moją twarz mimowolnie wstąpił uśmiech. Zastanawiałem się, co tu jeszcze robię. Są trzy opcje:
1. Nadal szukają mnie.
2. Nadal szukają medalionu (och, jaka szkoda, że nigdy go nie znajdą).
3. Eskrawe ich wygnał i teraz kręcą się bez celu po lesie.
Nie wiedziałem, który wariant jest poprawny, ale mimo to miałem plan. Wróciłem czym prędzej do reszty drużyny.
- I co? Kto to jest? - zapytał Sam.
- Ludzie Eskrawe. Są tylko we dwójkę. Panowie, potrzebuje trzech ochotników. Jeden musi się nieźle wspinać na drzewa i być nieźle wygadany - uśmiechnąłem się przebiegle.
- To może ja - odezwał się Garth.
Kiwnąłem głową. Po chwili dołączyli do niego jeszcze Paul oraz Nick.
- Więc plan jest taki... - zacząłem.
~*~*~*~
Siedziałem spokojnie w krzakach, czekając na rozwój wydarzeń. Wpatrywałem się w pobliskie drzewo. Niedługo potem na jednej z jego gałęzi dostrzegłem Gartha, który uniósł dłoń do góry, po czym stanął na grubym konarze.
- Panowie - krzyknął do dwóch rzezimieszków - czyżbyście się zgubili? - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Patrz, to ten facet z wioski - usłyszałem cichy szept. - Jasne, może byś zszedł i pokazał nam drogę - zawarczał jeden.
- Wiecie, tu na górze jest całkiem wygodnie. Eskrawe poskąpił wam mapy? Ach, zapomniałem, że takim pieskom jak wy on nie rzuca nawet okruszka chleba pod nogi - zaśmiał się.
"Odważnie sobie poczyna. Tym lepiej. Szybciej wpadną w szał" pomyślałem z radością.
- Ty... Jak śmiesz się tak do nas zwracać?! Zejdź tu tylko, a pożałujesz - odgrażał się blondyn.
- Możecie tu sterczeć nawet do rana. Mnie tu wygodnie - powiedział z lekkością wojownik, po czym rozłożył się wygodnie na konarze tak, jakby to było posłanie.
- Ja ci zaraz pokażę - brunet zaczynał się już denerwować.
Podniósł kamień z ziemi i cisnął nim w Gartha, ale oczywiście chybił.
- Widzę, że brakuje ci tak samo celności jak i rozumu - odparł z lekceważeniem.
Po chwili kolejne odłamki poleciały w stronę wojownika. Ten udawał tylko, że ziewa, czym jeszcze bardziej rozwścieczał towarzystwo. W końcu wstał z uniesionymi rękami.
- Dobra, dobra, już zejdę, spokojnie - oznajmił, po czym z niebywałą gracją zszedł z drzewa.
Przyparł do pnia, nadal trzymając ręce w górze. Zobaczyłem, jak blondyn wyciąga drewnianą pałkę.
- No, to teraz dostaniesz za swoje - uśmiechnął się szyderczo.
Skinąłem głową do Paula i Nicka, ukrytych w krzakach po mojej lewej oraz prawej stronie. Ludzie Inkwizytora byli tak zajęci, a my poruszaliśmy się tak cicho, że nawet się nie odwrócili.
- Obawiam się panowie, że trochę się pospieszyliście - powiedział spokojnie, a gdy jego wzrok przeniósł się na mnie, kąciki ust powędrowały mu ku górze.
Dopiero wtedy awanturnicy radzili na nas spojrzeć, ale było już za późno. Strzała z mojego łuku wymierzona była prosto w pierś bruneta.
- Znowu się widzimy, już po raz trzeci - przywitałem się z nimi. - Lepiej odłóżcie broń, bo jeszcze zrobicie komuś krzywdę - nakazałem.
- Niech cię piekło pochłonie, młokosie. Myślisz, że Lorcan Fill da się tak po prostu złapać - wysyczał brunet.
- Więc wreszcie dane mi było poznać twoje imię - uśmiechnąłem się.
- Muszę cię rozczarować, jesteś w błędzie - powiedział.
Potem wszystko potoczyło się zbyt szybko. Lorcan popchnął blondyna w moją stronę. Nie zdążyłem uskoczyć. Następny był Garth, którego olbrzym po prostu trącił ramieniem z całej siły. Zamieszanie było tak duże, że mężczyzna zdołała uciec. Nick i Paul chcieli za nim pobiec, ale ich zatrzymałem.
- Nie ma sensu. Zostawcie go. Zajmijcie się lepiej tym tu - poleciłem.
Jeden z wojowników związał blondynowi ręce, a ja pomogłem się podnieść z ziemi Garthowi.
~*~*~*~
- Jak się nazywasz? - to było pierwsze pytanie, które zadałem.
- Aiden Turner - przedstawił się.
- Gdzie chowa się Eskrawe?
Odpowiedziało mi milczenie.
- Mam powtórzyć? Gdzie jest kryjówka Eskrawe? - mój głos był stanowczy, ale nie podniesiony.
- Jesteś głupi, jeśli myślisz, że cokolwiek ci powiem. Po moim trupie! - splunął na ziemię.
- To może inne pytanie, ilu ludzi ma do dyspozycji?
Nadal nic... Jak grochem o ścianę. Zacząłem krążyć wokół mężczyzny. Nie lubiłem stosować się do radykalnych rozwiązań, ale musiałem spróbować. Wyciągnąłem strzałę z kołczanu, po czym zatknąłem ją na łuku i przyłożyłem bardzo ostrożnie do pleców blondyna. Nie chciałem nic mu zrobić, broń Boże! Aiden napiął się niczym struna. Usłyszałem, jak przełyka ślinę, a jego oddech staje się coraz szybszy.
- Więc? - wyszepnąłem blisko jego ucha.
- Teraz dziesięciu - odpowiedział z nutką przerażenia w głosie.
- A ile zwierząt tam trzyma?
- Koło trzydziestu - odezwał się.
- Grzeczny chłopiec - powiedziałem, po czym cofnąłem grot.
Odetchnąłem z ulgą, chociaż czułem się trochę winny. Zerknąłem na zegarek. Minęło półtorej godziny. "Gdzie jesteś, Katiu?" pomyślałem z żalem. Dziwna gula ugrzęzła mi w gardle, po ciele rozszedł się zimny dreszcz. Spuściłem głowę i potarłem skronie. Nie mogłem popadać w paranoję. Przecież ma jeszcze 30 minut. Wziąłem kilka głębokich oddechów, po czym spojrzałem w kierunku gospody. Zmrużyłem oczy, a potem zaraz je przetarłem. Nie, to na pewno nie złudzenie. Do naszej grupy zmierzała jakaś postać.

<Katia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Strony